piątek, 26 czerwca 2015

Holiday Inn Resort Krabi Ao Nang Beach - gdzie spać na regionie Krabi

Bywają chwile, gdy ważne jest nie tylko to, co się ogląda, ale także gdzie się śpi. Kiedy zwiedzam miasta, kluczowe jest by hotel był w centrum, może być nawet skromny, bez basenu i śniadania, byleby był dobrze położony i skomunikowany. Jednak, kiedy szykuję się na wypoczynek i plażowanie, dokładnie czytam Tripadvisora i Holidaycheck, by wybrać najlepszy, najwygodniejszy nocleg w moim zasięgu cenowym. Wtedy liczy się odległość od morza, widok z okna, wielkość basenu i różnorodność potraw na śniadanie. Po długich wahaniach na tajskie plażowanie wybrałam Holiday Inn Resort Krabi Ao Nang Beach w Ao Nang. I ani przez chwilę, już na miejscu, nie pożałowałam tej decyzji.

hotel w Krabi
Holiday Inn Resort Krabi Ao Nang Beach
Hotel, a w zasadzie duży resort, położony jest na samym krańcu miejscowości Ao Nang, już przy kolejnej plaży - Nopparat Thara. Jego wielką zaletą są dwa ogromne baseny. Spytacie, po co baseny skoro pod nosem jest Morze Andamańskie? Mnie baseny na wakacjach są niezbędne do szczęścia, bo bardzo lubię pływać, a w morzu, nawet najbardziej turkusowym, to jednak tylko kąpiel. Często po powrocie z całodziennego plażowania, przepływałam jeszcze kilka długości. Ot taki wakacyjny kaprys. Ośrodek podzielony jest na dwie części: rodzinną i dla par. Ta druga jest trochę starsza, ale jednak polecam właśnie ją, gdyż jest zdecydowanie bardziej spokojna. W basenie często nie było nikogo oprócz mnie. Otoczenie hotelu jest bardzo ładne i zadbane: dużo tu palm i kwitnących krzewów. Soczysta trawa wprost zachęca, by po niej pochodzić. Najbliższa plaża z pewnością nie jest najpiękniejszą w Tajlandii, ale na długie spacery i krótkie kąpiele nadaje się w sam raz. Nie wspominając o pięknych zachodach słońca i fantastycznych, futurystycznych rysunkach na piasku, tworzonych przez maleńkie krabiki.

Hotel w Krabi
To co tygrysy lubią najbardziej. Następnym razem skusimy się na pokój z wejściem do basenu.

Nopparat Thara
Długa plaża Nopparat Thara. W miejscach, gdzie nie było muszelek i krabów piasek był mięciutki jak mąka. Cecha charakterystyczna tej, jak i innych plaż w Tajlandii, to silne pływy. Świetne wrażenie, gdy rankiem woda podchodzi prawie pod hotel, a wieczorem trzeba przejść kilkaset metrów by jej dotknąć.

Nopparat Thara
Nopparat Thara Beach

Nopparat Thara

Nopparat Thara
Krabowe piktogramy. Jak dla mnie absolutny czad.

Zarówno pokoje, jak i łazienki w Holiday Inn są naprawdę okazałe. Zacznijmy od łazienki, mieści ona sporą wannę, oddzielny bardzo duży i wygodny (do spłukania piasku po całodziennym plażowaniu idealny) prysznic, toaletę oraz lustro i umywalkę. Jest oczywiście suszarka do włosów, a także telefon. Oprócz standardowych przyborów i kosmetyków, można dodatkowo poprosić obsługę o szczoteczkę i pastę do zębów czy maszynkę do golenia. Jedyną wadą łazienki jest przyćmione światło przy lustrze. Wyposażenie pokoju jest dość standardowe, ale całkiem stylowe: wygodne, duże łóżko (pościel zmieniana co drugi dzień), fotele, biurko oraz lodówka. W lodówce codziennie dwie półlitrowe butelki wody, a na biurku zestaw do parzenia kawy i herbaty, także każdego dnia uzupełniany. Poszczęściło nam się i dostaliśmy pokój lepszy, niż oryginalnie zamawiany. Dzięki temu mieliśmy do dyspozycji 2 balkony: duży z widokiem na morze i basen z wygodnymi leżakami oraz mniejszy ze stolikiem i krzesłami. Gwoli dokładności napiszę jeszcze, że zarówno klimatyzacja, jak i wiatrak nad łóżkiem działały ok. Jedna mała rada - nie próbujcie suszyć ubrań, zwłaszcza bawełnianych, na suszarce na balkonie. Przy tej wilgotności powietrza i tak nie wyschną, lepiej zabrać je do środka, klimatyzator trochę je osuszy.

Hotel w Krabi
Kawałek pokoju i nasz balkon. Nawet w deszczu było fajnie (a im dalej od powrotu, tym dżdżyste wspomnienia coraz bledsze)

Hotel w Ao Nang

Hotel w Krabi
Widok z balkonu na wprost...

Hotel w Ao Nang
... i na lewo.
Nie wspomniałam o jeszcze jednej zalecie Holiday Inn w Ao Nang, a mianowicie o śniadaniach. Na pierwszy posiłek dnia serwowane jest wszystko, czego dusza zapragnie i jeszcze więcej. Właściwie tym ich menu, można by obdzielić 3 posiłki w skromniejszych hotelu. Mnie najbardziej przypadł do gustu bufet z gorącymi daniami azjatyckimi. Właściwie każdy dzień rozpoczynałam od smażonego makaronu lub ryżu, kurczaka w sosie, warzyw, a czasem nawet i zupy (zawsze były do wyboru dwie). Oprócz tego można było skosztować dań europejskich: kiełbaski, jajecznica, omlety, czasem pieczone ziemniaczki i wszelkie inne dobra. Do wyboru było też kilka rodzajów pieczywa, grzanki, sery oraz wędliny (ale tych w hotelach raczej nie jadam, więc ich nie ocenię). Świetnym pomysłem, biorąc pod uwagę gorący i wilgotny klimat jest osobne, mocno chłodzone pomieszczenie (taka duża lodówka) na jogurty, soki i owoce. Dzięki temu zawsze pozostawały świeże. Oprócz owoców na śniadaniowy deser były naleśniki, gofry i ciastka, niektóre na ciepło.

Hotel w Krabi
Ekshibicjonizm pełną gębą.

Hotel w Ao Nang

Hotel w Ao Nang
Widok z restauracji.
Na koniec najważniejsze - obsługa. To ona sprawia, że do tego hotelu chce się wracać. Kiedy jednego dnia czekaliśmy na spóźniający się transport na wycieczkę, uspokajali - nie martwcie się, siedźcie spokojnie, to nasza rola, abyście wsiedli do właściwego samochodu. To taki mały szczególik, ale dobrze oddaje podejście personelu. Wszędzie, gdzie wchodziliśmy, witał nas serdeczny uśmiech i miłe pozdrowienie.

Za tygodniowy pobyt w Holiday Inn Resort Krabi Ao Nang Beach ze śniadanimi, za dwie osoby, zapłaciliśmy niespełna 2000 pln. Zamawialiśmy przez TUI, a konkretnie przez ich facebookową stronę. Polecam. Cena zdecydowanie najniższa (niższa niż na stronie hotelu, na booking.com i agoda.com), a obsługa super. Szybki kontakt i przychylne podejście.

Dla porządku. Strona hotelu: klik


czwartek, 18 czerwca 2015

Tajlandia - dzień ósmy - z Bangkoku do Ao Nang

W końcu nadszedł upragniony dzień - przeniesienia się z wielkiego miasta na rajskie plaże południowej Tajlandii. Jak już pisałam na samym początku, ze względu na pogodę, zdecydowaliśmy się na wypoczynek w Ao Nang, na wybrzeżu Morza Andamańskiego, w prowincji Krabi. Głównym węzłem transportowym prowincji jest miasto o tej samej nazwie. Z Bangkoku można tam dotrzeć na wiele sposobów: autobusem, pociągiem (ale tylko do Surat Thani i stamtąd trzeba wziąć autobus/taksówkę) lub też, najwygodniej i najszybciej, - samolotem. My zdecydowaliśmy się na tę ostatnią opcję. Nie lubię latać, ale jeździć autobusem przez całą noc lubię jeszcze mniej.

Suvarnabhumi
Na lotnisku Suvarnabhumi.

Połączenia lotnicze z Bangkoku do Krabi obsługuje wielu przewoźników, każdy z nich organizuje kilka rejsów dziennie: od wczesnego ranka do późnego wieczora. My wybraliśmy linie Bangkok Airways. Przede wszystkim dlatego, że latają z głównego lotniska - Suvarnabhumi, a stamtąd mieliśmy lot powrotny do Polski. Zwróćcie uwagę, że wiele połączeń (m. in. Air Asia) odbywa się z portu tanich linii Don Muang (lata stamtąd między innymi Air Asia). My nie mieliśmy ochoty ostatniego dnia kursować między lotniskami. Poza tym Bangkok Airways mają bardzo dobre opinie, nawet na najkrótszych trasach oferują posiłek (w jedną stronę ciepły i całkiem dobry), no i szczycą się, jako jedyne linie lotnicze na świecie, salonikiem dla klasy ekonomicznej. Muszę przyznać, że całkiem fajnie czekało się na lot w wygodnym fotelu z popcornem w ręce. Bilety dla dwóch osób, w dwie strony, kosztowały około 800 złotych. W cenie był oczywiście bagaż - 20 kg (dopuszczalna nadwyżka to 2 kilo). Linie spodobały mi się na tyle, że w lipcu polecimy nimi znowu :)

Przekąska. W tych zielonych liściach był ryż z fasolą na słodko - o dziwo bardzo ok.

Tą maszyną lecieliśmy.

Sam lot przebiegł bardzo spokojnie, bez najmniejszego opóźnienia wylądowaliśmy w Krabi. Lotnisko nie jest duże, nie sposób się na nim zgubić, a na dodatek obsługa kieruje do właściwej karuzeli bagażowej (a tych, dla których Bangkok był jedynie portem tranzytowym, do kontroli paszportowej). 

Ostatnim etapem podróży nad morze była droga z Krabi do Ao Nang. Miejscowości dzieli tylko 30 kilometrów, a sposobów na dotarcie jest przynajmniej kilka. Pierwsze rozwiązanie, najbardziej komfortowe do zamówienie busa (o tym więcej w drodze powrotnej). Drugie, najtańsze, to dojazd autobusem do centrum Krabi i stamtąd wyprawa songtaewem - czyli mówiąc wprost na pace pick-upa. My wybraliśmy trzecie, wypośrodkowane, busik kursujący między lotniskiem, a wybranym hotelem. Bilet kupuje się w hali przylotów i niezależnie od celu w Ao Nang kosztuje 150 bahtów. Podróż trwa mniej więcej 40 minut do godziny. Widoki po drodze - super. Pionowe skały i bujna roślinność.

Choć mniej więcej po 15 minutach lotu niebo zasnuły chmury i nie rozpogodziło się aż do wieczora. to i tak byłam szczęśliwa. Bo jak mogłoby być inaczej, gdy woda w morzu ma jakieś 28 stopni, a piasek jest miękki jak cukier puder. 

Pierwszy kontakt z Morzem Andamańskim

I pierwszy zachód słońca.


środa, 17 czerwca 2015

Tajlandia - dzień siódmy - Park Lumpini

Park Lumpini zwany jest bangkockim Central Parkiem. Na ile to porównanie jest słuszne nie wiem, bo w Nowym Jorku jeszcze nie byłam. Na pewno łączy je położenie w centrum miasta, pośród betonowej dżungli, i regularny kształt. Dzieli natomiast roślinność i, jak przypuszczam, po nowojorskim parku nie przechadzają się wielkie jaszczurki - warany paskowane. Dla nich właśnie tu przyszliśmy.

Spacerowiczka.

Waran
Waran paskowany.

To ewidentnie nie był mój dzień, bo zanim te gadziny łaskawie się wyłoniły, spacerowaliśmy chyba ze 2 godziny i już zbieraliśmy się do wyjścia. Majestatyczne stwory najłatwiej zauważyć w okolicy parkowych stawów. Sprawnie pływają kanałami między zbiornikami lub wygrzewają się na brzegach. 

Waran
Wygrzewać można się na brzegu, ale też na katamaranie.

Waran
Zdaje się, że w przedszkolach dla waranów nie funkcjonuje rymowanka "nie wytykaj języka"... ;)

Oprócz waranów park zamieszkują też oczywiście inne zwierzęta. Podobno zaobserwować tam można 30 gatunków ptaków. Mnie udało się też wypatrzeć wodnego żółwia.

Fauna parku Lumpini.

Ptasia kuchnia tajska.


Jeśli macie za dużo czasu do zabicia w Bangkoku albo koniecznie, jak ja, chcecie zobaczyć warany, polecam popołudnie w parku Lumpini.


Dzień VII: Pałac Vimanmek - Park Lumpini

wtorek, 16 czerwca 2015

Tajlandia - dzień siódmy - Vimanmek

Z ogromną przykrością stwierdzam, że pałac Vimanmek mnie nie olśnił, ani nawet szczególnie dobrze nie zapisał się w mojej pamięci. Pewnie błędem było to, że zwiedzaliśmy go ostatniego dnia w Bangkoku, po tym gdy poprzednich pięć było wypełnionych od świtu do nocy emocjami i nowymi wrażeniami. Nie odpowiadała mi też jego oficjalna, sztywna atmosfera. Nie lubię być traktowana jak nieproszony gość, a tu trochę tak było. Mimo, że przed wizytą dokładnie sprawdziłam wymogi dotyczące stroju i wybrałam sukienkę za kolano, to i tak musiałam się dodatkowo owinąć pareo, żeby przypadkiem się ona nie podwinęła. Rozumiem, że takie są zasady i nawet z nimi szczególnie nie dyskutuję, jednak być mierzoną wzrokiem przez 2 strażniczki - nic przyjemnego. Choć pałac od dawna jest niezamieszkały, to wciąż traktowany jest jako posiadłość królewska. Z tego też względu nie można robić zdjęć, a wszystkie rzeczy osobiste należy pozostawić w (płatnej) szatni. Przed wejściem do środka budynku trzeba oczywiście zdjąć buty.

Za drzewami widać pałac Vimanmek.

Po żalach, pora na trochę faktów, bo mimo wszystko to obiekt o niebagatelnym znaczeniu historycznym. Zbudowany został na przełomie XIX i XX wieku na polecenie ukochanego króla Tajów - Chulalongkorna. Co ciekawe, początkowo pałac budowano na wyspie Sichang i dopiero po kilku latach, na skutek zawieruchy politycznej, przeniesiono go na obecne miejsce, do Bangkoku. Przyjmuje się, że jest to największy budynek z drewna tekowego na świecie (ma aż 80 pomieszczeń!), a postawiono go bez użycia nawet jednego gwoździa. Budowniczym na pewno nie można odmówić kunsztu, precyzji, a nawet fantazji. Pałac ma przepiękne proporcje, wiele w nim filigranowych elementów i pomysłowych rozwiązań. Bardzo podobały mi się zdjęcia, przedstawiające wydarzenia z życia rodziny królewskiej. Szkoda tylko, że jedna za drugą zadeptują rezydencję kolejne grupy azjatyckich turystów. Może, gdyby nie one, podobałoby mi się tam bardziej.

W parku dworu Vimanmek.


Posiadłość znajduje się w przepięknym, starym parku. Warto udać się do jego zachodniej części by zobaczyć salę tronową - przepiękną, białą, ażurową budowlę.


Sala tronowa

PS nawet jeśli, tak jak ja, nie zachwycicie się pałacem, to nie pożałujecie spaceru przez dzielnicę Dusit - najbardziej harmonijną i zieloną część Bangkoku.




Godziny otwarcia: 09:00-15:15 (zamknięte w poniedziałki)
Koszt: 100 bahtów (uwaga, bilet do Wielkiego Pałacu zawiera także wejściówkę do Vimanmek)
Strona internetowa: klik

Dzień VII: Pałac Vimanmek - Park Lumpini