piątek, 22 maja 2015

Tajlandia - dzień siódmy - ostatni w Bangkoku

Nadszedł ostatni dzień w stolicy Tajlandii. Z ręką na sercu muszę przyznać, że to był ten jeden dzień za długo, kiedy cały czas myślałam, jak wspaniale byłoby być już nad morzem. Cóż, następnego dnia mieliśmy się tam znaleźć, a na razie pozostały nam 24 godziny do zagospodarowania. Postanowiliśmy spędzić je leniwie, ale nie bezczynnie. Do zwiedzenia pozostał nam pałac Vimanmek, a ja koniecznie chciałam się wybrać także do parku Lumpini. Poza tym skusiliśmy się na wizytę w ogromnym centrum handlowym - MBK Centre. Decyzja o tyle mądra, że wiem, aby nigdy tam już nie wracać. Gdyby nie to, że tego dnia mieliśmy dużo czasu do zabicia, chyba bym się wściekła. Dla mnie to nie tyle centrum handlowe, ile raczej gigantyczny, wielopiętrowy bazar, kryty dachem. Na dodatek bazar zupełnie bez egzotycznej atmosfery. Nie polecam!

Bangkok
Ulica w dzielnicy Dusit.

pałac tekowy Bangkok
W ogrodzie Pałacu Vimanmek.

Park Lumpini
Park Lumpini zamieszkują rozmaite zwierzęta, między innymi ptaki i...

Park Lumpini
... wielkie jaszczurki.

Park Lumpini
Relaksują się też ludzie.

środa, 20 maja 2015

Panettone - gdzie jeść w Bangkoku

Gdy pewnego dnia głodni wracaliśmy do hotelu zupełnie przypadkiem trafiliśmy do przeuroczej kawiarnio-restauracyjki Panettone. Do zostania przekonała nas, zasiadająca za suto zastawionym stołem, głośna grupa tubylców. Zanim jeszcze skosztowaliśmy smakołyków zauroczył nas kolonialny wystrój: dużo drewna, stare maszyny do gier i maszyna do szycia. Ściany zdobiły stare zdjęcia i dyplomy. Atmosfery dopełniali sączący się z głośników Beatlesi. 



Całe szczęście nie zwiodła nas włoska nazwa lokalu. Jak się okazuje serwują tam prawdziwie azjatyckie jedzenie (oraz europejskie desery, ale tych nie próbowaliśmy). Najbardziej zasmakował nam kurczak smażony z czosnkiem oraz ten w sosie słodko-kwaśnym z dodatkiem limonki i orzechów nerkowca. Niezłe były też zupy curry: zielona i czerwona, choć jak się później okazało, nad morzem jedliśmy jeszcze lepsze. Niestety nie mam zupełnie pamięci do tajskich nazw. Następnym razem będę zapisywać.



Na koniec najważniejsze - obsługa. Restaurację prowadzi rodzina i są to bardzo sympatyczni, ciepli ludzie. Co prawda po angielsku mówi tylko właścicielka, ale od czego gestykulacja :) Jeśli będziecie nocować w UMA Residence, koniecznie musicie tu zajrzeć. Po wyjściu z uliczki, przy której jest hotel, trzeba przejść przy ulicę i przejść parę kroków w prawo. I już :)


wtorek, 19 maja 2015

Tajlandia - dzień szósty - zwiedzanie Ayutthayi

Wspomnienia z Ayutthayi należą do moich najmilszych z wycieczki do Tajlandii. Prawdopodobnie już o tym pisałam, ale bardzo lubię ruiny. Częstokroć są one dla mnie ciekawsze, niż najbardziej zadbane i najświetniej restaurowane zabytki. Kryją w sobie więcej tajemnic, mają więcej uroku. Tak też było w tym przypadku. Po przyjeździe z Bangkoku oszołomiło mnie czyste powietrze i spokój. Zachwyciły, rozsiane po całym mieście, ceglane budowle, porośnięte trawą i drzewami,  Mimo, że to jedno z bardziej popularnych miejsc w Tajlandii, to nie było przepełnione turystami. Momentami spacerowaliśmy po starych świątyniach zupełnie sami.

Ayutthaya przez ponad 400 lat pełniła rolę stolicy Tajlandii - od połowy XIV do połowy XVIII wieku władzę sprawowało w niej 33 królów. Każdy kolejny starał się by miasto było jeszcze piękniejsze i bardziej imponujące. Przyjmuje się, że pod koniec XVII wieku Ayutthaya liczyła ponad milion mieszkańców i mieściła ponad 1700 świątyń. Dziś możemy podziwiać tylko niektóre z nich, ale są one doskonałym świadectwem wielkiego rozmachu władców. Kres potędze Ayutthayi położył najazd Birmańczyków. W 1767 roku pożar strawił miasto, a wiele świątyń i posągów Buddy zostało zbezczeszczonych.

Jak już wspomniałam we wpisie poświęconym poruszaniu się po Ayutthayi (tu) poszczególne części parku historycznego są rozrzucone po rozległym terenie, warto więc wcześniej zaplanować sobie, co chce się dokładnie zobaczyć. Nasza trasa w formie fotorelacji poniżej:

1. Po wyjściu ze stacji kolejowej powzięliśmy karkołomny zamiar dotarcia na własnych nogach do Wat Mahathat. Dlaczego karkołomny? A. Bo było daleko. B. Jak bardzo daleko nie wynikało z jedynej "mapy" jaką dysponowaliśmy (czyli rysunku w przewodniku) C. Liczba Tajów, mówiących po angielsku, którzy mogli wskazać nam drogę wynosiła jakoś koło 0. D. Za to tuk-tukowców, którzy zaczepiali nas co chwila jakoś około setki. E. Było gorąco. W końcu dotarliśmy i oto co ukazało się naszym oczom: 

Ayutthaya
Wat Mahathat - inaczej świątynia Wielkich Relikwii to jedna z najstarszych i największych budowli w Ayutthayi.

Ayutthaya
Choć prawie doszczętnie splądrowana przez Birmańczyków nadal robi wrażenie.

Ayutthaya

Ayutthaya
Takie zdjęcia ma każdy, kto był w Ayutthayi. Mam i ja. Jak trafić do tego miejsca? Nic prostszego, iść za tłumem.

2. Przy Wat Mahathat dostaliśmy mapę (tak naprawdę miła pani, która sprzedawała bilety oddała nam swoją własną) i udaliśmy się do położonej zaraz obok Wat Ratchaburana. Bardzo żałuję, ale ta świątynia była zamknięta za względu na remont i zrobiliśmy tylko kilka zdjęć zza ogrodzenia.

Ayutthaya
Świątynia ta została wybudowana na polecenie króla Borommaracha II dla uczczenia pamięci jego dwóch braci, którzy pozabijali się walcząc o tron.

3. Kilka(naście) kroków dalej znajduje się niezwykle efektowna Wat Phra Si Sanphet.

Ayutthaya
Trzy białe czedi to jeden ze znaków rozpoznawczych Tajlandii. Zostały wybudowane, aby chronić prochy 3 królów z okresu Ayutthayi.
Ayuttahaya
Wat Phra Si Sanphet była prywatną świątynią władców, stąd przyjmuje się, że jej ranga była bardzo wysoka.

Ayutthaya

Ayutthaya


4. Nadszedł koniec naszej pieszej wędrówki. Nogi powiedziały basta, z pomocą nadjechał tuk-tuk. Ruszyliśmy do świątyni Leżącego Buddy - Wat Lokayasutharam.

Ayutthaya
Jeden z najbardziej efektownych obiektów w Ayutthayi - 20-metrowy posąg Buddy.

Ayutthaya

Ayutthaya
Niegdyś posąg znajdował się w wihanie, teraz pod gołym niebem. Z wihanu zostało tylko kilka filarów. Przed niszczeniem chroni go warstwa wapna.

5. Dalej pojechaliśmy do najwspanialszego (a zaraz najbardziej pustego) obiektu tego dnia - Wat Chaiwatthanaram. Nie wiem czemu byliśmy tam właściwie sami? Czy wszyscy zatrzymali się w Wat Mahathat, czy może była to pora obiadu dla wycieczek zorganizowanych? Nie zapomnijcie umieścić tej świątyni w swoich planach. Kosmos na ziemi.

Ayutthaya

Ayutthaya

Ayutthaya
Ayutthaya


6. Na wizytę w Wat Phanan Choen namówili nas nasi kierowcy. Dla odmiany było to najbardziej zatłoczone i, jak dla mnie, najmniej ciekawe miejsce w Ayutthayi.

Ayutthaya
Imponujący złoty posąg to dar cesarza Chin.

Ayutthaya


7. Przyznam się do czegoś okropnego. Decyzję o tym, że koniecznie chcę obejrzeć klasztor Wat Yai Chai Mongkhon podjęłam już na miejscu, po tym jak... zobaczyłam go na magnesie na jednym ze stoisk. Wstyd, zwłaszcza jeśli się twierdzi, że potrafi się planować. 

Ayutthaya
Posąg leżącego Buddy - podobno bardzo cenny. 

Ayutthaya
Klasztor jest bardzo zadbany, czysty, pięknie dekorują go kolorowe rośliny. A przy tym widać, że żyje, że nie tylko turyści go odwiedzają.

Aytthaya
Oczarowały mnie te malutkie posążki ofiarowane dużemu kamiennemu Buddzie.

Był to ostatni punkt tego dnia. Wczesnym wieczorem nasz pociąg zajechał na stację Hua Lamphong w Bangkoku, a my udaliśmy się na kolację do naszej ulubionej knajpki, o której jutro.

Godziny otwarcia: 09:00-17:00
Koszt: wstęp do największych świątyń jest płatny; ceny są różne, ale śmiesznie małe (maksymalnie 50 bahtów za osobę)


niedziela, 17 maja 2015

Tajlandia - dzień szósty - transport do, z i w Ayutthayi

Nadszedł jeden z najbardziej oczekiwanych dni podczas naszych tajskich wakacji - wycieczka do Aytthayi. Zanim przejdę do meritum, czyli zwiedzania tego fantastycznego miasta, kilka słów o tym, jak do niego dotarliśmy i jak się po nim poruszaliśmy. 

Można podróżować i tak.

Na długo przed wyjazdem jedno było postanowione - do Ayutthayi jedziemy pociągiem. Żadne tam taksówki, minibusy, autobusy, a nawet rejsy łodzią (choć brzmi kusząco, tylko ostatnich kilka kilometrów pokonuje się rzeką, nie dajcie się nabrać). Skoro po Tajlandii tak łatwo podróżować, to pozostaje nam tylko samodzielna wycieczka i kolej. Innej opcji nie było i nie ma.  12 grudnia wstaliśmy więc o świcie, zjedliśmy śniadanie i zamówioną przez hotel taksówką udaliśmy się na dworzec Hua Lamphong. Przejazd z naszej dzielnicy Dusit trwał około 15-20 minut. Byłoby szybciej, ale poranne korki trochę nas spowolniły.

Rozkłady pociągów można sprawdzić na stronie Tajlandzkich Kolei Państwowych: klik. Podobno zmieniają się one częściej niż aktualizowana jest strona, ale w naszym przypadku podane dane się sprawdziły. Inną kwestią jest, że pociągi jeżdżą jak chcą, spóźniają się, przyjeżdżają dwa na raz lub wcale. My, na przykład, bardzo długo czekaliśmy na pociąg powrotny, ten do Ayutthayi ruszył całe szczęście o czasie. Ponieważ zależało nam aby być jak najwcześniej i nie umęczyć się nadto samą podróżą wybraliśmy pospieszny Special Express o 8:30. Według rozkładu miał jechać 1h12 min, w rzeczywistości droga (ok. 80 km) zajęła mu prawie 2 godziny. Pociąg miał miejscówki, a urocze stewardessy rozdawały zimne napoje i słodkie bułeczki. Podróżujący to właściwie sami turyści. W dwóch słowach - nudny luksus. Natomiast w drodze powrotnej, gdy nie zależało nam już zupełnie na czasie, zdecydowaliśmy się na zwykły pociąg osobowy. Czekaliśmy na niego prawie godzinę, klimatyzacji nie było, przekąsek też nie, za to towarzystwo nieporównywalnie ciekawsze. No i cena zgoła inna. Za podróż tam zapłaciliśmy 345 bahtów na osobę (jedna z droższych przyjemności w Tajlandii), a z powrotem chyba koło 30 bahtów. 

Stacja kolejowa w Ayutthayi.

Zanim wsiedliśmy do pociągu sporo czytałam o poruszaniu się po Ayutthayi, większość ludzi polecała rowery, część tuk-tuki. A ja głupia patrzyłam na mapę i chyba zmyliła mnie skala, albo pokonał upał, bo doszłam do wniosku, że odległości są tak nikłe, że będziemy wszędzie chodzić na piechotę. Mój mąż patrzył na mnie jak na szaleńca i nieśmiało sugerował, że nie jest to aż tak małe miasto, ale jak ja się uprę, to nie ma mocnych (silny charakter odziedziczony po babci Zosi ;) ). Maszerowaliśmy dopóki starczyło sił... a potem wzięliśmy tuk-tuka. Za 450 bahtów sympatyczna para zawiozła nas we wszystkie miejsca, które nas interesowały, a później odwiozła na dworzec*. To naprawdę super rozwiązanie. Jak dla mnie (tak, jestem tchórzem) ruch w Ayutthayi jest zbyt duży, by jeździć rowerem, a tuk-tukiem podróżowało się bardzo przyjemnie i szybko. Nie traciliśmy sił na przemieszczanie się między świątyniami, dzięki czemu mogliśmy je dokładnie zwiedzać. A poza tym, być w Tajlandii i tuk-tukiem nie pojeździć? Grzech.

Stylizacja na smerfa lub też, jak się okazało, w kolorach tuk-tuka :)

Nasz wehikuł...

... jak się okazuje wcale niezłej marki ;)

* Stacja kolejowa w Ayutthayi jest po drugiej stronie rzeki niż park archeologiczny. Most jest dość daleko, więc o ile nie bierzecie tuk-tuka, najlepiej skorzystać z promu, kursującego w tą i z powrotem (taka przyjemność kosztuje kilka bahtów).

Ayutthaya
Ayutthaya


piątek, 15 maja 2015

Tajlandia - jakie przewodniki zabrać

Wybór przewodnika przed wyjazdem do Tajlandii to temat rzeka. W każdej większej księgarni jest ich ogrom, jak jednak wybrać te najbardziej merytoryczne, żeby nie targać ze sobą kilogramów mało wartościowych obrazków? Mi przyszedł w sukurs przypadek (promocja na dwa z przewodników) i przyjaciele (trzecia książka, którą dostałam od nich na urodziny).

Najbardziej wartościowym przewodnikiem po Tajlandii, który miałam ze sobą okazał się (zgodnie z moimi przewidywaniami) Lonely Planet - Thailand (wydanie 15, z lipca 2014 r.). Udało mi się skorzystać z groupona, który za śmieszne pieniądze oferował zakup 3 przewodników LP. Zdecydowałam się na eBooka i muszę przyznać, że był to strzał w dziesiątkę. Strony, które mnie szczególnie interesowały wydrukowałam, a istotne fragmenty zaznaczyłam na kolorowo. Reszta poleciała ze mną do Tajlandii w telefonie, co było super wygodne, bo nie nosiłam ze sobą dodatkowego bagażu. Przewodnik jest świetnie wydany. Najważniejsze informacje są skompilowane i podane bardzo przystępnie. Zbędne zdjęcia nie zajmują miejsca, za to sporo tam przydatnych mapek. Książka zawiera też kilka planów zwiedzania (na 1, 2, 4 lub 7 dni), ja akurat z nich nie korzystałam, ale wydają mi się fajne i na pewno można z nimi dokładnie zwiedzić miasto (jeśli nie jest się taką Zosią-samosią jak ja). Opcja w Lonely Planet, która bardzo mi się podoba, to możliwość zakupienia jedynie tych rozdziałów, które nas interesują.

Drugim najlepszym przewodnikiem, który miałam w swoim plecaku była Tajlandia z mojej ulubionej serii Wakacje na walizkach wydawnictwa National Geographic. Ta książka jest już bardziej kolorowa, więcej tu fotografii (trzeba przyznać, że pięknych), ale nadal przeważa treść. Fajnie uzupełnia się z Lonely Planet, większość informacji nie powiela się. Po przeczytaniu jednego i drugiego wiedza jest dość kompletna. National Geographic poświęca dużo miejsca opisom najważniejszych miejsc w Bangkoku, takich jak Wielki Pałac czy Świątynia Szmaragdowego Buddy, ale też wspomina o mniejszych, ale nadal interesujących atrakcjach. No i się nie myli. Jeśli Phil MacDonald (autor) pisze, że mnich będzie ćwiczył na Was swój angielski, to wierzcie mi -  będzie to robił. Co ciekawe książkę kupiłam w promocji w Biedronce, jak gdyby nigdy nic leżała sobie w koszu wśród innych wakacyjnych przedmiotów i kosztowała chyba tylko 16 złotych. Grzech nie wziąć (kupiłam od razu przewodnik po Stambule i Portugalii, do których na razie się niestety nie wybieram).

Trzecią i ostatnią książką, którą ze sobą wzięłam była Tajlandia ze Złotej Serii Pascala. I muszę przyznać, że tu się bardzo pozytywnie zaskoczyłam. Przewodnik dostałam w prezencie i jak siebie znam, zapewne sama bym go nie kupiła. Dlaczego? Jest za ładnie wydany. Mnóstwo w nim kolorowych zdjęć, pisany jest dużą czcionką i wydany na grubym papierze, a przez to ciężki. Jednak, co ciekawe, w zaledwie paru wersach na temat każdego z zabytków autor - Piotr Giegżno potrafił zawrzeć, to co istotne i interesujące. Brawo. Jedyne co mnie irytowało to błędy językowe i kilka błędów merytorycznych, które wyłapałam, po lekturze poprzednich książek. Tę pozycję polecam rodzicom z dziećmi, gdyż zwraca uwagę także na potrzeby najmłodszych. 

Postanowiłam napisać o przewodnikach zanim przeniesiemy się na południe Tajlandii, ponieważ uważam, że są one szczególnie istotne dla zwiedzania Bangkoku i innych miast. Południe, morze i wyspy, to już przede wszystkim przyroda. Wystarczy obejrzeć zdjęcia w Internecie, wyostrzyć zmysły i już wie się, gdzie jechać i co zobaczyć. Przewodniki nie są tu wcale potrzebne (chyba, że ktoś wybiera się do Tajlandii wyłącznie poleniuchować, wtedy można wziąć jedną czy dwie ksiązki, by poczytać o kraju).

Przewodnik po Tajlandii tam gdzie jego miejsce - przy świątyni Szmaragdowego Buddy.


poniedziałek, 11 maja 2015

Tajlandia - dzień piąty - Targ kwiatowy

Jakby przez 3 dni pobytu w Bangkoku było nam jeszcze mało wrażeń, kolorów i zapachów postanowiliśmy udać się na największy w mieście targ kwiatowy - Pak Klong Talad.  Kwiaty sprzedawane są tam solo, w pęczkach, bukietach, wielkich workach lub poukładane w finezyjne kompozycje. Większości z nich w ogóle nie potrafiłabym nazwać, pewna byłam jedynie storczyków i ... bananów. Tak, sprzedawane tam są także owoce i warzywa, a stoiska florystyczne przeplatają się z wózkami z jedzeniem.

Flower market in Bangkok

Targ kwiatowy w Bangkoku

Zamiłowanie Tajlandczyków do kwiatów to dla mnie fenomen, są one absolutnie wszędzie. Zdobią świątynie, są ofiarowywane Buddzie, dobrym bóstwom oraz, na przebłaganie, złym demonom. Zaplecione w łańcuszki lub wianuszki pełnią rolę talizmanów i  wiszą w domach, hotelach, taksówkach oraz na targowych stoiskach. Oszałamiający, trochę podobny do jaśminu, zapach drobnych białych kwiatków z daleka czuć na ulicach.

Flower market in Bangkok

Targ kwiatowy w Bangkoku

Targ kwiatowy czynny jest całą dobę, ale najlepiej wybrać się tam po zmroku, kiedy ożywa. Z każdą godziną jest coraz więcej ludzi - najwięcej ponoć koło 3-4 w nocy (my nie dotrwaliśmy). To prawda, że Bangkok nigdy nie śpi.

Targ kwiatowy w Bangkoku

Nie mam wielu zdjęć, ponieważ przystając, by je zrobić czułam, że przeszkadzam tym, którzy byli tam w pracy. 


sobota, 9 maja 2015

Tajlandia - dzień piąty - China Town i Little India

To już nasza trzecia wizyta w China Town i tak jak za pierwszym oraz drugim razem nie była celem samym w sobie, a po prostu tędy prowadziła nasza droga do kolejnego miejsca (w tym wypadku targu kwiatowego). Po mniejszej części z premedytacją, a po większej dlatego, że nie mieliśmy dokładnej mapy, postanowiliśmy iść uliczkami China Town i Little India w obranym kierunku. Z jednej strony pozwoliło nam to zaoszczędzić sobie stresu, z drugiej nie zobaczyliśmy przynajmniej połowy rzeczy, o których czytałam w przewodniku. Tak czy inaczej było ciekawie. Szkoda tylko, że ze względu na to, iż kolejnego dnia musieliśmy wstać naprawdę wcześnie nie mogliśmy zostać tam dłużej. No cóż następnym razem (już niedługo!) zobaczymy China Town w Bangkoku w pełnej, nocnej krasie. Tymczasem zapraszam na mini fotorelację.

Brama do China Town w Bangkoku


Resztki kolonialnej architektury w Bangkoku. Szkoda, że tych koronkowo zdobionych budynków zostało tak mało.



Dzień V: Rejs po kanałach Thonburi - Wat Arun - Wat Traimit - China Town i Little India - Targ kwiatowy

czwartek, 7 maja 2015

Tajlandia - dzień piąty - Wat Traimit

Czy widzieliście kiedyś, na żywo, 250 mln dolarów? Nie? A ja tak. Tyle bowiem jest wart złoty posąg Buddy w świątyni Wat Traimit w Bangkoku.

Świątynia Złotego Buddy
Posąg Złotego Buddy w Wat Tramit.

Ten największy złoty posąg Buddy na świecie pochodzi prawdopodobnie z XIII wieku, z Sukhotai. To prawdziwy cud, biorąc pod uwagę burzliwą historię Syjamu, że uniknął przetopienia i w nienaruszonym kształcie przetrwał do dziś. Był to jednak cud "wspomagany", bowiem od XVII wieku, dla ochrony przed najeźdźcami, pokryty był grubą warstwą gipsu i dopiero w 1955, gdy w czasie transportu upadł, pokrywa się rozłupała i ukazała cenną zawartość - 5,5 tony 18-karatowego złota.

Świątynia Złotego Buddy
Wat Traimit

Wat Traimit, zwana też świątynią Złotego Buddy, położona jest na szczycie niewielkiego wzgórza, na południowym skraju Chinatown, nieopodal dworca Hua Lamphong. Muszę się przyznać, że przez to, iż zaspaliśmy zdążyliśmy do niej na dosłownie 5 minut przed zamknięciem i nie dałam rady dokładnie jej się przyjrzeć. Z tego co zauważyłam wnętrze jest raczej skromne, a uwagę koncentruje 4-metrowy, lśniący Złoty Budda. Jeśli wierzyć przewodnikom, nie jest to zabytek klasy 0, więc wiele nie straciłam.

Świątynia Złotego Buddy
Wat Traimit

Z tarasu przy świątyni roztacza się ładny widok na najbliższą okolicę. Tu akurat przyznaję sobie plus za zaspanie - popołudniowe światło było przepiękne, ludzi z każdą chwilą coraz mniej. Chwilo trwaj chciałoby się powiedzieć, ale trzeba było ruszyć dalej, w ciasne ulice Chinatown i Little India.

Świątynia Złotego Buddy
Tajowie kochają swojego króla. Jego portret jest też w Wat Traimit.

Z Wat Arun do Wat Traimit dotarliśmy tramwajem wodnym (linia pomarańczowa) - z mola Tha Tien do przystani Tha Ratchawong.

Godziny otwarcia: 08:00-17:00
Koszt: 10 bahtów

Dzień V: Rejs po kanałach Thonburi - Wat Arun - Wat Traimit - China Town i Little India - Targ kwiatowy