Po odwiedzeniu
Lak Mueang, bez chwili wytchnienia, kontynuowaliśmy zwiedzanie. Chodzenie to, naszym zdaniem, zdecydowanie najlepszy sposób na poznanie miasta, więc nie bacząc na upał (tego dnia masakryczny), powędrowaliśmy dalej, w kierunku dzielnicy chińskiej. Zahaczyliśmy o nią już wczoraj, pędząc do nowoczesnej dzielnicy biznesowej, jesteśmy w niej dzisiaj, a będziemy jeszcze jutro. Jak to możliwe? A tak, że Chinatown w Bangkoku jest bardzo rozległe, trudno powiedzieć gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. Nie ma co się dziwić, skoro mniejszość chińską szacuje się na 150 000 ludzi (i mówimy tu tylko o Chińczykach przebywających w stolicy Tajlandii legalnie).
Wędrowaliśmy tak, zaglądając w
każdy kąt i garnek, chłonąc wrażenia, kolory i zapachy (te ostatnie
jednak najmniej chętnie). Widzieliście kiedyś suszące się ośmiornice
przed sklepem obuwniczym? Nie? A my tak. Podobnie jak psa w kubraczku na
motorze i cały karton zupek instant, nomen omen chińskich, dwa kroki od
stoiska z pysznym, świeżym jedzeniem. Takie dziwa, tylko w Chinatown.
Celem naszego spaceru (lub jak kto woli szaleńczego pędu w upale) była
Wielka Huśtawka. Charakterystyczna, czerwona konstrukcja powstała w 1784
roku na polecenie króla Ramy I, dla celów religijnych. Na zawieszonej
na poprzecznej belce desce siadali bramini i próbowali rozbujać ją tak
bardzo, by zerwać sakiewki ze złotem zawieszone wysoko na 30-metrowych
filarach. Ceremonia huśtania - Thiruppavai, bo o niej mowa, była jedną z
dwunastu tajskich ceremonii królewskich (jedna na każdy miesiąc
księżycowy) i towarzyszyła obchodom bramińskiego nowego roku. Ze względu
na dużą liczbę tragicznych wypadków, zaprzestano tej uroczystości w
1935 roku. Stare zdjęcia huśtawki można zobaczyć tu -
klik.
Dzień IV: Wielki Pałac i świątynia Szmaragdowego Buddy -
Lak Mueang -
China Town i Wielka Huśtawka -
Wat Suthat -
Wat Rachabophit -
Wat Pho -
Kolacja widokiem na Wat Arun
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz