wtorek, 28 kwietnia 2015

Tajlandia - dzień czwarty - Wat Ratchabophit

Kolejna świątynia, którą tego odwiedziliśmy - Wat Ratchabophit najbardziej znana jest z cmentarza, który do niej przylega. A to dlatego, że stojące na nim nagrobki rodziny królewskiej są bardzo oryginalne. Jeden przypomina neogotycką świątynię, drugi prang z Ayutthayi, a jeszcze inny ozdobną wieżę. Cmentarz jest bardzo zadbany. Wypielęgnowane alejki ocieniają drzewa. Można tak chodzić i chodzić, udając, że wcale nie jest gorąco.

Nagrobek w stylu gotyckim.
Sama świątynia nie jest wielka, ale ciekawa. Jeszcze przed wejściem rzuciły mi się w oczy rzeźbione furtki, z kolorowymi wizerunkami strażników. A już w środku uwagę przyciągnęła ogromna, złocista czedi, podobno w stylu lankijskim. Stoi ona pośrodku okrągłego dziedzińca, łączącego bot i wihan. W wihanie, skoro już o nim mowa, można zauważyć wpływy europejskie - efekt podróży króla Chulalongkorna. Wysokie, strzeliste wnętrze przypomina trochę włoskie kościoły. Mnie jednak najbardziej spodobały się fantastyczne, inkrustowane masą perłową drzwi wejściowe do świątyni. Opalizujące kawałeczki na czarnej lace są ułożone w tak precyzyjne wzory, że trudno przestać im się przyglądać.

To tylko mały fragment inkrustowanych masą perłową 3-metrowych drzwi.
Tak, wiem, pisałam już o tym, że w Lak Mueang i Wat Suthat było mało turystów, ale tu poza nami nie było ich wcale. W pewnym momencie w bocie znaleźliśmy się sami z młodym mnichem, który się modlił. Co ciekawe, po skończonej modlitwie podniósł z ziemi smartphone'a, coś na nim sprawdził i jak gdyby nic poszedł dalej. Znak czasów.

W wihanie świątyni  Wat Ratchabophit.


Zadziwiająca precyzja zdobień. Trochę portugalskie w stylu, prawda?


Furtka zamknięta...

... i otwarta.
 Wat Ratchabophit w całej okazałości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz