To, że przyjechaliśmy na Wybrzeże Amalfi odpoczywać, nie oznacza od razu, że leniuchować. Po dobrze przespanej nocy i smacznym śniadanku wybraliśmy się autobusem linii SITA SUD do Sorrento, miasta położonego po przeciwległej stronie półwyspu. Z reguły na wakacjach wypożyczamy samochód, ale i transport zbiorowy ma pewną zaletę - oboje możemy napić się lokalnego wina czy piwa. W Maiori kupiliśmy bilety 24-godzinne i jednym z porannych kursów dotarliśmy do miejscowości Amalfi, aby tam od razu przesiąść się do Sorrento.
Muszę przyznać, że droga do i z Sorrento okazała się dla mnie znacznie ciekawsza niż samo miasto. Widoki, które roztaczały się z autokaru były oszałamiające: zielone wzgórza, miasteczka opadające prosto do morza (niestety tego dnia raczej szarozielonego niż turkusowego, ze względu na zachmurzone niebo) i gaje cytrusowe. Mogłabym tak jechać i jechać, gapiąc się za szybę. Ostrzegam tylko, że droga jest bardzo kręta, autobus co chwilę hamuje, więc jeśli ktoś cierpi na chorobę lokomocyjną powinien zaopatrzyć się w odpowiednie środki.
Autobus w Sorrento zatrzymuje się w tym samym miejscu co kolejka Circumvesuviana (obsługująca okolice Neapolu) i aby dostać się do centrum trzeba przejść parę kroków. Nie mieliśmy skonkretyzowanych planów zwiedzania miasta (to chyba sprawia, że tę część wycieczki pozwoliłam sobie nazwać odpoczynkiem), zdecydowaliśmy się po prostu powłóczyć i zjeść coś dobrego (czyt. pizzę).
Sama miejscowość mnie nie zauroczyła. Może sprawiła to pogoda, a może tłumy turystów (przypominam był to maj, nie wiem jak tam musi być w szczycie sezonu!). Zastawione straganikami, sklepikami i restauracyjkami uliczki w centrum nastawione są na przybyszów z Europy Zachodniej, Rosji i Stanów Zjednoczonych, a wskazują na to ceny (i asortyment). Trochę zawiodło mnie to osławione, romantyczne Sorrento, ale nie byłabym sobą, gdybym nie poszukała i tam plusów. Im dalej od ścisłego centrum, tym przyjemniej, bardziej włosko. Spodobał mi się widok na morze, plażę i port (jestem pewna, że gdyby świeciło słońce spodobałby się jeszcze bardziej), a także soczysta, świeża zieleń głębokiego wąwozu, który przecina miasteczko.
Jednak miejsce, które spodobało mi się najbardziej to I Giardini di Cataldo czyli miejski ogród cytrusowy. Gdy tylko wyczytałam o nim w przewodniku wiedziałam, że muszę go zobaczyć, mieliśmy jednak ogromne problemy, aby go znaleźć. Szczęście nam sprzyjało, trafiliśmy do niego w sumie przypadkiem zabijając czas, który został nam do odjazdu, jako że okazało się, że ogród znajduje się blisko dworca. Do Sorrento mogłabym wrócić tylko dla tego południowego sadu. Cienista aleja, ciemnozielone liście, jaskrawożółte cytryny i soczyste pomarańcze tworzą iście baśniową scenerię. A na dodatek w ogrodzie spotkaliśmy bardzo sympatyczną Polkę, która sprzedawała likiery i słodycze, wyrabiane z uprawianych tam owoców. O ile nie jesteście wielbicielami rozkrzyczanych we wszystkich językach świata uliczek (choć przyznaję mają też swój urok), serdecznie polecam Wam to miejsce, a sama mogę zanucić "Do Sorrento wróć" :)
|
Jedna z uliczek w centrum. Dziwny kadr jest dowodem na tłumy ludzi, starałam się ich po prostu nie uchwycić :) |
|
Drzewo pomarańczowe rośnie sobie przy ulicy, jak gdyby nigdy nic. |
|
Plaża w Sorrento. |
|
Wąwóz przecinający miasto. |
|
Pizza, jedna z wielu. |
|
I Giardini del Cataldo. |